Cienie i blaski samozatrudnienia

23:36


To znowu się stało! Kolejna współpraca ze świetnymi ludźmi ze Stratega, kolejna dawka motywacji i wsparcia. Standardowym pakietem były rzecz jasna zdjęcia. Tym razem jednak zainspirowana do działania przemowami prelegentów postanowiłam dać z siebie coś więcej, podnieść poprzeczkę, spróbować sił i przełamać się. Efektem burzy, która toczyła się w mojej głowie jest rozmowa z Anną-Marią Wiśniewską, która na co dzień zajmuje się budowaniem wizerunku w social mediach. Z racji powyższego chciałam uchwycić pewną wartość na dłużej i przesłać ją w świat dalej. Wierzę, że mój plan się powiódł. Co można wycisnąć ze studiów? Jakie predyspozycje trzeba wykazywać, by bez obaw stanąć na własne (przedsiębiorcze) nogi? Jakie są cienie samozatrudnienia? O tym w rozmowie poniżej. Oglądaj i czytaj śmiało! No chodź, daj się zainspirować :)



Usłyszałam kiedyś takie podejście: czasami warto studiować dla samego „papierka” w celu uzyskania odpowiedniego wykształcenia, bo to pomaga w niektórych etapach prowadzenia własnej działalności. Czy tak faktycznie jest? Mogłabyś się do tego odnieść?

Oczywiście. Wiem, że temat studiów i generalnie ich „ciągnięcia” jest dla niepokornych studentów (do których sama się zaliczałam) trudny. Jest on bardzo emocjonujący zarówno dla studenta jak i najczęściej dla jego rodziców bądź opiekunów, bo różnica jednego pokolenia powoduje diametralnie różne spojrzenie na temat studiów. Starsze pokolenie wciąż myśli, że tylko dobre studia gwarantują dobrą pracę, a młodzi już widzą, że to nie prawda. Sama wiem to doskonale po sobie i chociaż nigdy nie planowałam rzucenia studiów, czasami w głowie pojawiała mi myśl o zmianie kierunku. To niestety było trudne, ponieważ moje studia były jednolite i w momencie zmiany kierunku miałabym poczucie zmarnowania dwóch czy trzech lat. Wiem, jak reagowali na tą myśl moi rodzice. Wiem, jak to jest, gdy jest się studentem i czuje się bezsens chodzenia na znienawidzone zajęcia. Uważam mimo wszystko, że ukończenie studiów jest bardzo ważne, dlatego, że teraz co prawda niemal nikt nie patrzy w papier, ale często jest tak, że pytają się: a jakie Pani/Pan ma podstawy edukacyjne, że wypowiada się w tej materii?  A jeśli nie ukończyło się studiów regularnych, nawet w nielubianej dziedzinie, to nie ma szans na pójście na studia podyplomowe z tego, co robić chcemy, by to wykształcenie wykazać.
Sama skończyłam prawo i nie mam jeszcze żadnych studiów, które byłyby z dziedziny, którą się zajmuję. Zdanie o potrzebie takich studiów w mojej branży jest podzielone, bo tak naprawdę to w trakcie pracy zdobywa się najwięcej doświadczenia, którego z żadnych podręczników się nie wyczyta, szczególnie jeśli chodzi o tak błyskawicznie zmieniającą się branżę jak social media.
Jednak planuję pójść na studia podyplomowe, bo mimo wszystko studia ukończone we własnej dziedzinie wytrącają z ręki oręż hejterom. Co prawda jeszcze nikt o wykształcenie mnie nie zapytał. W tym, co robię aktualnie na razie wystarczą mi certyfikaty z różnorodnych szkoleń, które są dowodem na moje obracanie się w branży, ale wiem, że papier potwierdzający wykształcenie w konkretnej dziedzinie jest ważny.
Poza tym, mimo wszystko uważam, że studia bardzo otwierają głowę, są szkołą życia. Nie jest to podstawówka, gdzie rodzic stanie w naszej obronie - to my sami musimy walczyć o swoje. Poza tym, “studia” to studiowanie, czyli zgłębianie wiedzy na własną rękę i tylko ukierunkowywanie przez wykładowców. Mam wrażenie, że studenci o tym zapominają. To czas, w którym decydujemy, czego chcemy uczyć się bardziej, a czego mniej. To tutaj dojrzewamy, bo przed nami są wybory, których nie moglibyśmy dokonać nie będąc na studiach. Dzięki temu rozwijamy się, uczymy, poznajemy ciekawych ludzi. A podczas poszukiwań swoich pasji pojawiają się wyzwania. Jeśli nie płyniemy z prądem, to w drugą stronę przeszkodą jest nie tylko woda. Ludziom nigdy nie będzie podobało się, że mamy inicjatywę. Jeśli zdecydujesz się pójście własną drogą, to koledzy ze studiów zawsze znajdą coś, co będzie można wytknąć, obśmiać. Część osób - i mnie również - to wzmocniło, ale zdarzały się przypadki depresji. Dlatego tak ważne, aby otaczać się środowiskiem wspierającym, a także wiedzieć, dlaczego się coś robi.
Mnie zawsze przyświecał ten główny (trochę buntowniczy) cel – że ja nie chcę mieć szefa. Nie chcę mieć kogoś, kto będzie nade mną stał i mówił, co mam robić. Miałam takie doświadczenie na trzymiesięcznej praktyce w kancelarii, gdzie musiałam nosić ciężkie akta, był upał, a skacowany adwokat stał obok i jadł w tym czasie loda – doprowadziło mnie to do szału i przyrzekłam sobie, że nigdy więcej. Myślę, że każdy powinien znaleźć sobie cel działań, jeżeli czuje, że obecne studia nie do końca mu pasują i robić wszystko, aby go osiągnąć. Warto jest zrobić chociaż licencjat, a potem pójść na inne studia, które będą w specjalizacji, która nas interesuje i rzeczywiście mieć cały czas przed oczami ten swój cel, bo to on da nam siłę, gdy pojawią się wyzwania.



Pozwolę sobie tutaj na luźną interpretację – zarówno na studiach jak i później na samozatrudnieniu cenisz sobie wolność, swobodę, możliwość polegania na sobie i nie czucia w pracy presji ze strony stojącego „nad głową” szefa.

Tak, dokładnie. To brzmi pięknie, ale tak naprawdę wolność jest czasami zgubna, jeżeli ktoś nie ma odpowiednich predyspozycji do tego, żeby być samemu sobie szefem. To jest bardzo kuszące, taki styl życia - idę sobie na kawę – kiedy mam na to ochotę, wstaję z łóżka – kiedy mam na to ochotę, ale… Prawda jest taka, że trzeba sporej dozy samodyscypliny, aby się nie rozleniwić. Okazuje się wtedy, że wcale nie jest tak kolorowo, bo przecież skoro nic się nie robi, to nic się nie zarabia. Samozatrudnienie nie jest dla każdego. Nie ma osoby, która stanęłaby i poganiała bacikiem. Na szczęście ja nigdy nie miałam z tym problemu, bo od dziecka mam silne poczucie niezależności, wolności, ale również obowiązku.

Sytuacja wydaje się być prosta, jeżeli studiujemy to, co faktycznie chcemy i chcemy rozwijać się w tym kierunku nadal. Droga dodatkowego rozwoju nasuwa się sama. Ale jeżeli nie studiujemy tego, co nas porywa – to czy uważasz, że wówczas ze studenckiego czy uczelnianego życia można wyciągnąć coś, co pomoże w przyszłości zakiełkować na etapie prowadzenia własnej działalności?

Oczywiście, jest tego naprawdę dużo – tylko, że zależy to od rodzaju naszych studiów. Jeżeli na przykład ktoś studiuje budowę maszyn, a później idzie na marketing to tych związków jest mniej, aniżeli nawet, jak w moim przypadku, na prawie i teraz w branży marketingowej, gdzie aktualnie się rozwijam – tu związków jest zdecydowanie więcej. Na pewno działanie w kołach naukowych, bycie prezesem czy innym „funkcyjnym” – to wszystko są działania bogate w doświadczenia. Funkcja skarbnika pomaga później w zarządzaniu finansami firmy (czy nawet własnymi). Bycie HRem uczy na przykład organizować zespół. Prezes musi trzymać rękę na pulsie biorąc pod uwagę całe koło naukowe, reprezentować je za zewnątrz. Więc jak najbardziej - zaangażowanie w stowarzyszenia czy generalnie w różne przedsięwzięcia, projekty,  daje ogromną ilość doświadczeń, które później można wdrożyć w swojej własnej firmie i w projektach, którymi się zarządza.


Rozmawiamy, ponieważ byłaś prelegentką na konferencji „Start-up. Blaski i cienie rozkręcania własnej działalności.”. Zdaję sobie sprawę, że możesz się nie orientować, ile obecnie w życiu studenckim organizuje się konferencji oraz podobnych wydarzeń – ale gdybyś miała porównać jakościowo te, na których bywałaś będąc studentką, a te obecne, na których teraz gościsz jako prelegentka, czy nawet jako uczestnik. Jakie widzisz zależności?

To jest trudny temat, dlatego, że stoję teraz niestety-stety po tej drugiej stronie – właśnie jako prelegentka. Wcześniej, będąc studentką, byłam organizatorem, albo osobą, która zasilała zespół organizatorski, więc wiem jaka to “inna rzeczywistość”. Oczywiście każdy student stara się wykonać zadanie jak najlepiej, ale będąc teraz prelegentką widzę, ile jest niedociągnięć po stronie studentów. Oczywiście każdy z nich się stara, niektóre konferencje są bardzo dobrze przygotowane, ale niektóre są organizowane na szybko i to niestety widać. Widać na przykład, że gubi się kontakt z prelegentem, widać, że maile, nawet takie z ofertą, są niezadbane – to są szczegóły, które bardzo denerwują. My jako przedsiębiorcy nie mamy czasu, żeby jakichś rzeczy się domyślać. Oczywiście ja teraz nie uderzam bezpośrednio w nikogo, z kim kiedykolwiek współpracowałam, natomiast mówię o doświadczeniach nie tylko swoich, ale także moich znajomych, którzy również prelegują, a z którymi rozmawiamy na te tematy.
Poziom na szczęście wzrasta, bo naturalnie - im więcej studenci się angażują, tym lepsi stają się w tym, co robią – i to moim zdaniem jest naprawdę budujące. Mimo wszystko jednak, jakbym miała doradzić osobom organizującym konferencje, to powiedziałabym, że warto być bardziej uważnym, stawiać się w sytuacji prelegentów, odnosić się do nich z szacunkiem. Nawet jeśli jesteśmy tylko kilka lat starsi, to mimo wszystko my już mamy własne firmy, robimy bardzo dużo, nie mamy czasu na lanie wody i potrzebujemy, aby, jeśli już ktoś prosi nas o prelegowanie i podzielenie się wiedzą, wyprzedał on nasze oczekiwania.

Na chwilę jeszcze zatrzymajmy się przy wydarzeniach i konferencjach. Jestem ciekawa – jaką wartość ma dla Ciebie bycie prelegentem?

Bardzo dużą, bo ja uwielbiam dzielić się swoją wiedzą. Można powiedzieć, że bycie na scenie jest jak narkotyk. Myślę, że powie to zarówno piosenkarz jak i prelegent, który dzieli się wiedzą na jakiś temat, oczywiście pod warunkiem, że to lubi. Jeżeli wchodzi na scenę z poczuciem, że musi, a nie chce, to jest to zupełnie inna kwestia. Ja kocham prelegować, ponieważ lubię widzieć, że ludzie dostają ode mnie wiedzę – dla mnie to niesamowicie wartościowe. Co dalej? Oczywiście w ten sposób dokształcam swój warsztat, czy to jeżeli chodzi o samo przemawianie, czy mowę ciała. Z wystąpienia na wystąpienie zwracam uwagę na więcej rzeczy, jestem bardziej spokojna, na przykład kontroluję oddech, to, czy chodzę, czy się kręcę, czy nadmiernie gestykuluję. To wszystko jest bardzo istotne. Nawet to, czy robię pauzy, czy moja prelekcja nie jest w jakiś sposób zagoniona, czy czytam ze slajdów, czy też opowiadam – jest tyle rzeczy, które trzeba opanować, a to dopiero wierzchołek góry lodowej. Uważam, że naprawdę jest to “prze-wartościowe”.

Wspomniałaś, że na scenie starasz się przekazać wartość. Starasz się, by to co mówisz, gdzieś zakiełkowało ludziom w głowach. Moim zdaniem to bardzo cenna misja. W moim odczuciu to czuć i widać po prelegencie w jego przemowie. Mam wrażenie, że wówczas podczas wystąpienia między uczestnikami a prelegentem powstaje chemia, a sami uczestnicy wychodzą z wydarzenia z większą dawką energii i motywacji. Ale wracając do naszej rozmowy. Pozwolę sobie całkowicie zboczyć z torów i odejść od klimatu konferencji. Zajmujesz się promowaniem wizerunku w social mediach. Co najbardziej się sprawdza? Jakie wartości najkorzystniej promować? Czy jest jakiś schemat, który sprawdza się w każdej działalności, który trafi idealnie w dziesiątkę?

Jak najbardziej tak. Można tutaj znaleźć schemat i jest to według mnie szczerość, emocje i regularność publikowania. To są te trzy elementy, które sprawdzą się niemalże w każdej branży. Nawet w takiej jak prawnicza, czy w innej, gdzie jest duży stopień poufności, tak można poprowadzić komunikację, żeby była ona interesująca, emocjonująca, aby zaciekawiła odbiorcę. Oczywiście trzeba w takim przypadku niebywale uważać, aby beztrosko nie ujawnić jakichś tajemnic, bo może mieć to bardzo złe skutki. Niemniej, według mnie te trzy wspomniane czynniki powodują, że niemal każda firma, każdy przedsiębiorca może się wypromować bardzo dobrze.


Jaki jest najgorszy błąd, jaki może popełnić osoba, która wchodzi w samozatrudnienie?

„Ja sama” – tak bym to nazwała. Taka „Zosia-samosia”. Po co popełniać błędy, skoro są utarte szlaki i lepiej iść za radami osób, które już wcześniej popełniły te błędy, aniżeli wszystko odkrywać na nowo? Niestety osoby, które idą w samozatrudnienie, to najczęściej takie “Zosie-samosie”. Sama trochę taka jestem, aczkolwiek mam dużo pokory i szacunku do osób, które wiedzą więcej ode mnie. Czerpię z ich doświadczenia i staram się tych błędów nie popełniać, nie robić głupich rzeczy. Są jednak przedsiębiorcy, którzy rad się nie słuchają i jednak wolą zrobić wszystko sami, sparzyć się. Można, ale po co? Po co marnować swój czas i energię, albo pieniądze, jeżeli można te zasoby przesunąć w inne pole. To w moim odczuciu jeden z największych błędów.

Dokończ proszę myśl: Największy plus samozatrudnienia to…

…dla mnie zdecydowanie wolność. Jeżeli ktoś by mi zaproponował regularny etat, nawet za niewyobrażalnie duże pieniądze to bardzo, bardzo, bardzo wątpię, żebym się na to zgodziła. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie siebie siedzącej 8-16 w pracy, zwłaszcza, że nie jestem w stanie wstawać tak rano :) Więc właśnie ta wolność jest najlepsza, ale trzeba być bardzo świadomym konsekwencji, które za nią stoją. Stąpać twardo po ziemi, być uważnym i “nie odpływać”. W samozatrudnieniu to my jesteśmy zawsze odpowiedzialni za wszystko, nawet za nasz team, jeżeli już go mamy. To jest trudne, ale daje ogromną satysfakcję.



  • Share:

You Might Also Like

0 komentarze