Dzieciaki chłoną wiedzę jak gąbki i jest to stwierdzenie, które idealnie trafia w punkt. Sprawdziłam, zobaczyłam na własne oczy, więc powiem Wam o tym więcej. Miałam przyjemność prowadzić drugie już warsztaty fotograficzne dla dzieci. Z każdym spotkaniem razem uczyliśmy się więcej, dosłownie. Ja również wiele się dowiedziałam i nauczyłam przy nich. Nawet się nie spodziewałam, że pójdzie to w tym kierunku. Od cierpliwości i odnalezienia w sobie anielskiego spokoju do wspólnego rozszyfrowania haseł fotografii skończywszy – tak właśnie wyglądały warsztaty.
Spotykaliśmy się przez 4 tygodnie
Tym razem postawiłam na cykliczność. Systematycznie
powtarzana wiedza lepiej się utrwala. Tego akurat nauczyły mnie studia, a
sprawdziło się to również tutaj. Każde spotkanie było swego rodzaju blokiem
tematycznym: od podstaw do wyzwania fotograficznego. Zarezerwowałam 5 minut na
początku każdego spotkania, żeby zapytać się dzieciaków, co pamiętają z
poprzedniego tygodnia. Ku mojemu zdziwieniu i wbrew temu, czego oczekiwałam,
znalazło się naprawdę sporo młodych głów, które faktycznie pamiętały o czym
rozmawialiśmy. W toku warsztatów starałam się jak najskuteczniej łączyć kropki
i przypominać im na przykład o perspektywie, czy mocnych punktach na zdjęciu
przy wspólnym testowaniu blendy. Punkt dla mnie, bo to faktycznie zadziałało.
Praktyka to klucz do sukcesu!
Słuchanie teorii potrafi znużyć myślę, że większość z nas.
Tym bardziej nie jest to atrakcyjna forma dla dzieci, które przecież są
energiczne (i mają chyba gdzieś wejście na eneloopy). Dlatego wychodząc na
przód, i nie zaliczyć mega wtopy, nasza wspólna nauka fotografii opierała się
zarówno na teorii i praktyce. Aparaty w ręce i do dzieła! Tak człowiek
najlepiej przyswaja i uczy się, wtedy to nawet tak mocno nie boli :) Fotografowaliśmy
otoczenie, w którym się aktualnie znajdowaliśmy. Była to też forma wyzwania pod
nazwą: jak ciekawie ująć coś, co na pierwszy rzut oka jest zwyczajne.
Zrobiliśmy wystawę
Skoro już poznaliśmy podstawy, pobawiliśmy się fotografią,
nauczyliśmy się robić zdjęcia trochę bardziej świadomie to… Pochwalmy się tym! Każdy
ma swój styl, więc była tu pełna swoboda w dekorowaniu, planowaniu –
przedstawieniu swojej wizji i wyrażeniu siebie (choć myślę, że część nie była
świadoma, że miało to aż taki wydźwięk). Wszyscy spisali się tu na medal. Byłam
taka dumna! Patrzyłam na ich zdjęcia. Pytałam, które zdjęcia są ich ulubionymi,
czego się nauczyli, co podobało im się najbardziej. Rozmawialiśmy i razem
cieszyliśmy się tym, co udało nam się zbudować przez cztery tygodnie. Moją
wystawą jest ten post, podglądałam ich poczynania, obserwowałam i finalnie
opisałam udostępniając u siebie.
Czego nauczyłam się od dzieciaków?
Dzieci mają to coś, co nam dorosłym ucieka jak zaczynamy
świadomie nazywać się w ten sposób. Niekonwencjonalne, szalone wręcz spojrzenie
na świat i niesamowita śmiałość: ja tego nie zrobię? A czego mam się bać?
Przecież to proste.
Nie zawsze było kolorowo…
Nie ma się co bać błędów. Nie wszystko poszło mi tak, jak
chciałam i tak jak zaplanowałam. Nawet się z tego cieszę. Jest pole do poprawy
i motywacja, by iść dalej. Ale do sedna – co skopałam? Nie przewidziałam w
dwóch blokach, że dzieciaki tak szybko i świetnie poradzą sobie z praktycznymi
zadaniami. Toteż nasze spotkania musiały kończyć się szybciej, żeby zachować
spójność z kolejnym tygodniem. Nie każdy był zadowolony. Raz nawet dziewczynka
schowała się w szafie, żeby móc z drugą grupą popstrykać foty (autentyk).